literature

Dni zwyczajne - cz.1

Deviation Actions

Kalterijate's avatar
By
Published:
909 Views

Literature Text

- Naprawdę nie rozumiem, po cholerę zwracają na siebie uwagę?! - wykrzyknął pan Edward Chabrowski, uderzając dłonią w gazetę. Pani Katarzyna, zajęta prasowaniem sterty ubrań, uniosła wzrok na męża, natomiast Kuba, ich dwudziestojednoletni syn, dalej grał na konsoli. Dopiero następne zdanie sprawiło, że całkowicie zamarł. - Te wszystkie parady, szum wokół ich problemu, tak, bo to jest problem, skaza na ludzkości, obraza świętości! Myślą, że jak przejdą się ulicami z hasłami wołającymi o pomstę do nieba, to nagle wszyscy zaczną im przyklaskiwać! Cholerne pedały!
Kuba powoli odwrócił się w stronę ojca, czując na sobie spojrzenie matki.
- Tato, o czym ty teraz mówisz? - zapytał, choć dobrze wiedział, o co chodzi. Przejrzał tą samą gazetę jeszcze zanim sięgnął po nią ojciec. Widział ten artykuł.
- Jak to, o czym? - pan Edward spojrzał na niego zza okularów, odkładając gazetę na stół. - O paradach pedałów. Homoseksualistów, ot, jak ładnie siebie nazywają! A przecież to, za przeproszeniem, popaprańcy i bluźniercy! Żadnego szacunku dla rodzin nie mają! Psia ich mać!
- Nie rozumiem, dlaczego ich tak wyzywasz - odezwała się pani Katarzyna cicho, dolewając wody do żelazka.
- Daj spokój, kotku, dobrze wiesz, do czego zmierzam. Homo powinno się zamknąć w klatkach, odizolować, nie wiem, zrobić pranie mózgu! Przecież to jest nienaturalne i sprzeczne z naturą ludzką!
Kuba wyłączył konsolę. Wyjął płytę ze stacji i schował ją do odpowiedniego pudełka. Starał się opanować drżenie rąk. Dobrze wiedział, jak to się może skończyć, jeśli się odezwie. Sześć lat temu jego rodzicie zdecydowali się na separację, co dla buntującego się piętnastolatka było prawdziwym ciosem. Choć miał dość kłótni, nie chciał się rozstawać z którymkolwiek z rodziców. W końcu zamieszkał z matką. Ufał jej, zwierzał się ze swoich problemów. Ona doskonale wiedziała, jakiego ma syna. I nadal go kochała. Rok temu Kuba dowiedział się, że jego rodzice po trzech latach zupełnego braku kontaktu znowu zaczęli się spotykać. I tak oto od dwóch miesięcy znowu mieszkają razem. Był szczęśliwy. Rzadko kiedy separacja tak się kończy. Teraz znowu są razem.
Jednak z ojcem nie potrafił się już dogadać.
- Homoseksualizm to choroba, i to psychiczna! - Pan Edward postukał się palcem w głowę, wymownie patrząc na żonę i syna. - Naprawdę, nie wiem, po co oni nadal upierają się, że to jest "prawdziwa miłość"! Prawdziwa miłość jest między babą a chłopem, bo wtedy owocem takiej miłości może być dziecko!
- Skoro tak bardzo przeszkadzają ci te parady, to zbierz swoich kumpli wraz z żonami i zróbcie paradę hetero! Przecież nikt wam tego nie broni! - warknął Kuba, odwracając się na pięcie.
- Synu, nie zrozumieliśmy się. To nie parady są problemem, bo widywałem gorsze. Problemem są homo. To jest plaga, to jest choroba! Teraz co druga osoba mówi, że jest bi, bo to jest modne! A moda jest głupia! Tylko idioci za nią podążają! A człowiek nie powinien być idiotą, powinien być mądry, wykształcony, szanowany i mieć porządną rodzinę!
- Kuba... - ostrzegawcze syknięcie matki. Jednak chłopak to zignorował. Zacisnął pięści, czując, jak serce boleśnie obija się o żebra. Nie mógł już dłużej tego w sobie dusić, dłużej słuchać tych obelg pod jego adresem, rzucanych nieświadomie przez własnego ojca. Musiał zdobyć się na szczerość, właśnie teraz.
- Więc zamknij mnie w klatce, wyślij do psychiatry - wycedził przez zęby, unosząc dumnie głowę. Ojciec momentalnie zbladł. Jego matka wyglądała, jakby miała się rozpłakać. Odstawiła żelazko i położyła dłoń na lewej piersi. Jej usta bezgłośnie się poruszały, jakby nie wierząc w to, co słyszy.
- O czym ty, do cholery, mówisz? - Pan Edward odchylił się na krześle, mierząc syna spojrzeniem szarych oczu. Wydawał się spokojny. Zbyt spokojny.
- Obrażasz mnie, tato. - Kuba wziął głęboki wdech, po czym dodał - Nie uważam, że jestem chory. Nie uważam, że sobie to ubzdurałem i że podążam za modą. Teraz po prostu ludzie mają odwagę być sobą. Nie, zawsze mieli. Tylko media robią z tego aferę.
- Do rzeczy - przerwał mu ojciec.
- Jestem gejem, tato. I bardzo mi przykro, że wyzywasz mnie od pedałów i bluźnierców.
Zapadła cisza. Pani Katarzyna doskonale wiedziała, że jej jedyny syn jest gejem i nie robiła mu z tego powodu wyrzutów. Może i w głębi serca liczyła na to, że Kuba w końcu przedstawi jej swoją dziewczynę, ale potrafiła pogodzić się z jego decyzją. Z jego orientacją. Z nim. Wiedziała również, jak bardzo jej mąż jest nietolerancyjny.
- Wiedziałaś o tym? - spytał pan Edward, powoli prostując się na krześle i patrząc prosto w oczy żony. - Wiedziałaś, że nasz syn jest gejem?
Kuba przeklął się w myślach. Czuł, że sprawy przybrały fatalny obrót.
- Tak. - Lakoniczna odpowiedź pani Katarzyny sprawiła, że mężczyzna poczerwieniał na twarzy. Żyłka zaczęła niebezpiecznie pulsować na jego skroni.
- Jak długo?
- Trzy lata. Nie wspominałam ci o tym, ponie...
- TRZY LATA! - Pan Edward zerwał się z krzesełka i zrobił parę kroków w stronę drobnej, przestraszonej żony. - Trzy lata ukrywałaś przede mną fakt, że z naszym synem jest coś nie tak! Można go było z tego wyleczyć! Bóg wie, czy teraz da się cokolwiek z nim zrobić!
- O czym ty mówisz?! To jest twój syn!
- Mój syn nie będzie pedałem!
Kuba natychmiast doskoczył do rodziców, stając między nimi, przodem do ojca. Był wyższy od niego o dwa centymetry, choć zdecydowanie węższy w pasie. Złapał go za ramię, patrząc mu prosto w oczy.
- Nie zachowuj się tak, jakby mnie tu nie było! I nie angażuj w to matki!
- Nie dotykaj mnie, do cholery! - Pan Edward strącił jego dłoń, a jego twarz przybrała wyraz pełen obrzydzenia. To zabolało Kubę jeszcze bardziej. - Poza tym, to właśnie jej wina! Zostawiłem cię z nią na sześć lat i zobacz, co się z tobą stało! Spedaliłeś się pod jej rzekomo czujnym okiem! Pozwoliła na to! Psiamać, to ja pozwoliłem jej zabrać cię ze sobą! Powinienem dopilnować, żebyś wyrósł na porządnego człowieka!
- Gdybym spędził ten czas z tobą, to i tak byłbym gejem!
- Zamknij się i zejdź mi z oczu! Nie chcę cię teraz widzieć!
Kuba już chciał mu odszczeknąć, ale poczuł drżącą dłoń mamy na swoim ramieniu. Po chwili usłyszał jej cichy i niespokojny głos:
- Wyjdź z domu, Kuba. Chcemy z ojcem porozmawiać na osobności.
Odwrócił się i spojrzał matce w oczy. Choć wyglądała na wystraszoną, w jej oczach dało się wyczytać upór i potrzebę chronienia go. Pokiwał głową i, nie patrząc na ojca, wyszedł z salonu. Gdy zakładał buty, doszły go głosy rodziców. "To przez nasze kłótnie... to nasza wina! Mogliśmy się nie rozstawać!" Nie był pewien, czy dziwi go fakt, że jego ojciec się rozpłakał. Westchnął i wyszedł na dwór, byle dalej przed siebie, byle dalej od nich, wśród jesiennych, złotych liści opadających na alejkę.

Sytuacja wydawała się beznadziejna. Emil siedział w swoim małym, przytulnym pokoju, z nogami skrzyżowanymi w kostkach na biurku i z książką na udach. Ołówkiem zakreślał ważne informacje, co chwilę zerkał na układ okresowy wiszący na ścianie naprzeciwko i klął, na czym to świat stoi. Ale istniały na świecie rzeczy, które po prostu trzeba było zrobić, żeby zrealizować swoje marzenia. Emil nazywał takie rzeczy „mniejszym złem”.
Przewrócił kolejną stronę podręcznika, ignorując młodszą siostrę, która z impetem wpadła do jego pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. Oparła się o nie i zachichotała. Z drugiej strony zaczął dobijać się młodszy od niej o osiem lat Artek.
- Em, chyba powiedziałem wyraźnie, że się uczę, tak? – warknął, nawet na nią nie patrząc. Emilia roześmiała się, nie pozwalając wejść Artkowi do pokoju.
- Ale Artek mnie goni!
- Nic mnie to nie obchodzi, bawcie się gdzie indziej! – Emil zakreślił kolejną ważną informację tak mocno, że przebił kartkę.
- Emil, nie wyganiaj rodzeństwa! – dobiegł go z kuchni głos mamy. Emilka zachichotała i skoczyła na łóżko. Wtem drzwi otworzyły się na oścież, uderzając o szafę stojącą obok, a Artek przewrócił się na kolana. Podniósł się szybko, poprawił spodnie i rzucił na siostrę.
Emil powoli wypuścił powietrze z ust, wkładając zakładkę do podręcznika. Wstał z miejsca, wziął plecak spod ściany, wrzucił tam potrzebne książki i zeszyt, parę luźnych kartek oraz piórnik i wyszedł z pokoju.
- Wychodzę! – rzucił tylko, mijając salon.
- Wróć na kolację – zastrzegł jego tata, oglądając na laptopie kabaret.
- Jasne. Wrócę niedługo. Na razie!
Gdy wyszedł na dwór zauważył, że wszystkie złote liście z drzew na jego podwórku już dawno opadły na ścieżkę do furtki.

Minęli się przed księgarnią. Zerknęli na siebie, ale rudowłosy chłopak od razu odwrócił wzrok. Unikał kontaktu wzrokowego z obcymi. Wszedł do kawiarni niedaleko, zamówił ciastko i cappuccino i rozłożył swoje książki do chemii. Blondyn natomiast poczuł ukłucie w sercu. Chłopak od razu wpadł mu w oko. Był wyższy od niego, z pięknymi, brązowymi oczami i niemal karmelową cerą. Sprawiał wrażenie osoby ciepłej. W pierwszej chwili chciał się zatrzymać, zamienić chociaż parę słów, ale natychmiast przypomniał sobie kłótnię sprzed niecałej godziny. Miał nadzieję, że jego matce udało się dogadać z ojcem. Choć zapewne przez najbliższe parę miesięcy nie będą w stanie darować sobie uszczypliwości. A przynajmniej nie pan Edward. Poprawił bluzę na ramionach i przyspieszył kroku.

- Strzelaj, debilu!
- Tutaj! Podajcie do mnie!
- Emil! Nie daj mu się!
Buty szurały po murawie, zrywając trawę i rozmazując białe linie. Piłka była teraz celem każdej z drużyn. Biało-czarna wzbiła się w górę i spadła paręnaście metrów dalej. Emil przyjął ją na klatę i niemal od razu podał do kolegi obok. Otarł pot z czoła wierzchem dłoni i przyspieszył. Przeciwna drużyna przejęła piłkę i zaczęła ofensywę. Szkoła imienia Adama Mickiewicza, do której chodził Emil, miała słabszą drużynę, ale za to strasznie upierdliwą. Szkoła Juliusza Słowackiego była z kolei lepsza w ataku, ale praca zespołowa nadal kulała tu i ówdzie. Mickiewicz nie pozwalał grać poszczególnym zawodnikom solo, więc przejmował piłkę. Ale równie szybko ją tracił. W efekcie Emil więcej biegał niż grał. Był dobrym strzelcem. Przynajmniej tak uważał, dopóki piłka ze świstem nie przeleciała mu obok ucha i wpadła w ich bramkę. Natychmiast się zatrzymał i obejrzał, ciężko oddychając. Przez zmęczenie stracił piłkę z oczu i nawet nie zauważył, kiedy Słowacki strzelił gola. Przeklął cicho, rozglądając się dookoła. Chłopak, który strzelił, był dobrze zbudowany i już na pierwszy rzut oka było widać, że zna się na tej grze. Emil przeklął raz jeszcze i wznowił bieg, szykując się do odebrania piłki Słowakom. Mimo wszystkich starań przegrali dwa do jednego. I tak nieźle jak na możliwości Mickiewicza.
Ale to wciąż za mało. Wciąż był za słaby!
Po meczu ciężko siadł na ławce, chowając głowę między kolana. Krew pulsowała mu w żyłach, nogi drżały z wysiłku. Ktoś poklepał go po plecach. Niechętnie się wyprostował, patrząc na czarnowłosego chłopaka.
- W porządku, Emil? – spytał tamten, wręczając mu butelkę z zimną wodą. Emil pokiwał głową, odkręcił korek i pociągnął parę solidnych łyków. – Musimy popracować nad naszą kondycją, póki jeszcze jesteśmy w liceum. Jest dopiero koniec września, ale do matur coraz bliżej. I coraz mniej czasu na inne zajęcia.
- Zdajesz oba języki? – spytał Emil, zakręcając butelkę i przykładając ją sobie do czoła.
- Prawdopodobnie. Ale francuski chyba tylko na podstawie. Chociaż, kto wie. Moja dziewczyna namawia mnie, żebym spróbował rozszerzenie. Aaa, nie wiem, do matury jeszcze daleko!
Emil parsknął śmiechem, oddając koledze butelkę z wodą.
- Ty przynajmniej masz dziewczynę.
- Ty też mógłbyś mieć. – Czarnowłosy schował butelkę do torby i westchnął. – Ta z drugiej klasy, jak jej tam? Anka? No, no to przecież miła jest dziewczyna, w dodatku bez pamięci w tobie zakochana…
- Nie chodzi mi o to, żeby „posiadać” dziewczynę jak przedmiot! Anka jest za bardzo… zmienna. Dziwna. Krytyczna. Kapryśna. Owszem, jest miła, ale sprawia wrażenie dziewczyny, która najpierw pogłaszcze cię po główce, a zaraz potem wciśnie ci nóż między łopatki.
- Takie wrażenie sprawia chyba każda dziewczyna z Mickiewicza!
Emil już chciał coś odpowiedzieć, ale w porę ugryzł się w język. To spostrzeżenie chyba zachowa dla siebie. Przynajmniej na razie. Lubił tego pogodnego, beztroskiego chłopaka, który najpierw mówił, że nie będzie czasu dosłownie na nic przed maturą, a potem, że do matury jest jeszcze sporo czasu. Ale nie ufał mu w takim stopniu, aby mieć pewność, że następnego dnia cała szkoła nie będzie wiedziała, że jest biseksualny. I że dziewczyny go coraz mniej interesują.
Podniósł się z ławki, wziął ręcznik i plecak z szafki i przerzucił je przez ramię, po czym poszedł pod prysznic. Gdy wracał do domu, zastanawiał się, czy faktycznie jest sens poświęcić się treningowi. Niedługo będzie matura, potem studia. Potem urabianie się po pachy, żeby mieć za co żyć w tym kraju. Być może będzie mieć czas, żeby siąść przed komputerem i obejrzeć kabaret późnym wieczorem przy szklance szarlotki - tudzież innego drinka - a potem wstać o szóstej rano i doprowadzić się do porządku przed kolejnym dniem w robocie.
Pokręcił głową. Aby dostać się na studia na rehabilitację, musi zdać test sprawnościowy. Oznacza to, że każdy sport przybliży go do zdania go jak najlepiej.  Tylko że Emil sam do końca nie wiedział, czy na tyle kocha tę grę, żeby spędzać wieczory na bieganiu po swojej dzielnicy. Wystarczyło mu na razie poświęcanie tego czasu chemii, której za cholerę nie rozumiał. Starał się, robił, co mógł, ale „łabądki”, jak je nazywała ich prawie emerytowana nauczycielka, nie mogły być poprawiane. Dwa było dwa. Dwa było dopuszczające, więc, według ich prawie emerytowanej nauczycielki, była to ocena pozytywna. I to na tyle pozytywna, że zawsze psioczył po wyjściu z klasy przez całą przerwę. Koleżanka kiedyś próbowała mu wytłumaczyć prawo Clapeyrona, ale układ okresowy wydawał się dziwnie biały i pusty. Po godzinie coś zrozumiał i to był jedyny sprawdzian, który napisał na trzy.
Wszedł do domu i od razu Artek przykleił mu się do nóg. Emil cudem zdjął buty, po czym wziął dwuletniego brata na ręce i wszedł do kuchni. Emilka temperowała kredki, którymi wcześniej malowała kolorowankę, mama gotowała jajka, a Dawid, jego czternastoletni brat, zanosił naczynia do salonu.
- Jak mecz? – spytał, otwierając drzwi łokciem.
- Przegraliśmy dwa do jednego. Ej! – zganił Artka, który zaczął go szarpać za włosy. Emilka zaczęła się śmiać, choć było to bardziej wymuszone niż faktycznie miałoby ją to bawić. Westchnął, pocałował brata w skroń i odstawił na ziemię. Potem zajrzał do lodówki, wyjął zimny tonik i wlał go sobie do szklanki. Zamknął lodówkę i poszedł do swojego pokoju. Upił po drodze parę łyków, zamknął za sobą drzwi i, odstawiwszy szklankę na biurko, rzucił się na łóżko. Był wykończony. Weekend na szczęście dopiero się zaczął, choć jak zwykle będzie zbyt krótki. Po dłuższej chwili siadł po turecku, wyglądając za okno nad łóżkiem. Uchylił nieco firankę i uśmiechnął się na widok napuszonych gołębi na parapecie. Mama ich nienawidziła, ale Emilowi niespecjalnie przeszkadzały. Mieszkał na pierwszym piętrze, więc nikt z dołu nie widział jego brudnego parapetu. On sam nie tracił czasu na podziwianie białych plam, poza tym okno było tak stare, że otworzenie go groziłoby wypadnięciem szyby. Ewentualnie wyrwaniem całego okna. Tata obiecywał mu od zimy, że na wiosnę zrobi z tym porządek, ale wiosna już dawno minęła, tak jak całe lato. A okno jakie było, takie jest do tej pory.
Gołębiom w każdym razie ono nie przeszkadzało.
Emil potrząsnął głową i zszedł z łóżka. Napił się jeszcze parę łyków toniku i zszedł na dół na kolację. Gdy już zjadł, posiedział chwilę przed komputerem i sprawdził pocztę, wciągnął na siebie dresowe spodnie i bluzę i wyszedł z domu. Było już zupełnie ciemno, czarne niebo okryła niewielka warstwa chmur leniwie poganiana przez zimny wiatr. W pierwszej chwili chciał zawrócić, ale tego nie zrobił. Był zbyt rozbudzony, żeby właśnie teraz rezygnować. Nie chciał tego odkładać na jutro, tym bardziej, że prognoza pogody przewidywała od jutra ulewne deszcze.
Biegł poboczem, oddychając w miarę równo. Żałował, że nie wziął słuchawek do telefonu, a nie lubił słuchać muzyki z głośników jak co poniektórzy. Najczęściej tacy ludzie słuchali hip hopu lub rapu, natomiast on wolał klasykę i wybiórcze zespoły. Choć mało było o tej porze przechodniów, nie chciał nikomu puszczać Błękitnej Rapsodii.
Ulice w jego dzielnicy tworzyły kratkę, więc zrobił jedno okrążenie, które zajęło mu dwadzieścia minut, i wrócił do domu. Minął dom znajomego rodziców, zielony szeregowiec ozdobiony bluszczem, gdzie właśnie gospodarz gościł swoich dobrych przyjaciół z czasów szkolnych. Ten mężczyzna był z wykształcenia bardzo cenionym psychologiem, który był świeżo po rozwodzie. Niektórzy cicho się z niego śmiali, innym do śmiechu wcale nie było. Gdyby każdy mężczyzna był psychologiem, żaden by się nie żenił – mawiali niektórzy. I być może z tego powodu ten psycholog wziął rozwód, a być może z zupełnie innego, pospolitego czy nawet zbyt poważnego, aby ratować związek. W każdym razie goście siedzieli w salonie, pijąc herbatę i oglądając telewizję, podczas gdy psycholog siedział ze swoim pacjentem zamknięty w swoim małym, prywatnym gabinecie.

Pani Katarzyna tępo gapiła się w telewizor, zagarniając pilniczkiem  brud spod paznokcia. Nie patrzyła na męża. Co chwilę kolor na jej twarzy zmieniał się z kredowobiałego na szkarłatny, oczy cały czas się szkliły, a jej ciałem wstrząsał sporadyczny dreszcz. Była wściekła. Nie pasowało to do jej drobnej figury, przeważającej uległości i nieśmiałości w jej charakterze. Ale tym razem chodziło o jej syna. A za niego oddałaby życie. Od razu.
Pan Edward z kolei był aż nazbyt spokojny. Niemal z błogim zadowoleniem sączył napój z filiżanki, rozglądając się po salonie. Od dawna nie utrzymywali kontaktu z psychologiem, ale skoro nadarzyła się okazja na spotkanie, należało ją wykorzystać. I zgarnąć maksymalne korzyści, skoro wizyta ich syna była „po znajomości”. W końcu również zaczął oglądać telewizję, co chwilę zerkając na żonę. Widok jej zaciśniętych w wąską kreskę ust oraz przekrwionych oczu przyprawiał go o mdłości. Chciał coś powiedzieć, uspokoić ją, wytłumaczyć, że chce dla ich syna jak najlepiej.
Tylko, że gdyby się odezwał, zapewne zaczęłaby rzucać w niego sztućcami.
Zgodziła się zabrać tu syna ze względu na kompromis, który zawarli. I ze względu na widok załamanego męża. W życiu by nie przypuszczała, że ten potężny mężczyzna mający żyłkę do biznesu tak bardzo przejmie się orientacją ich syna. Ale dopiero wtedy wyraz „homofobia” nabrał dla niej głębszego i sensowniejszego znaczenia. Zgodziła się tu przyjść, bo jeśli po terapii ich syn nadal będzie twierdził, że jest gejem, jej mąż już nie będzie robił im z tego tytułu problemów. Oczywiście to było pobożne życzenie, bo pani Katarzyna doskonale wiedziała, że w takiej sytuacji pan Edward omijałby ich syna szerokim łukiem. Przynajmniej przez jakiś czas.
Wtedy naprawdę żałowała, że jej mąż jest przedstawicielem handlowym, a nie psychologiem. Wtedy by się z nią rozwiódł i sprawa byłaby skończona. Myśl o powrocie do siebie po separacji nie przyszłaby mu w ogóle do głowy. Skarciła się w myślach. To nie tak, że żałowała, że są razem. Chciała utrzymać ten związek, tę rodzinę, jednak dla syna potrafiłaby się zdobyć na takie poświęcenie. Dla jego szczęścia potrafiłaby zrezygnować z własnego.
Zacisnęła pięści na kolanach i utkwiła w nich wzrok. Czekała.
W pokoju obok, w małym gabinecie psychologa, Kuba siedział na kremowej kanapie, wsparty jednym łokciem o brązową poduszkę. Pomieszczenie sprawiało wrażenie ciepłego, przyjemnego i znajomego. Kolory czekolady, toffi, jakieś białe akcenty, obrazy na ścianach i lampka rzucająca delikatne światło na biurko, na którym stał kubek z ołówkami i długopisami, stos kartek, spinacz, dziurkacz i notes. Dywan był miękki, puchaty, również w kremowym kolorze. Psycholog, choć nieco zrezygnowany, zdawał się być miłym człowiekiem.
- Masz jakąś przyjaciółkę? – spytał, poprawiając okulary w czarnej, grubej oprawce.
- Mam, ale studiuje w innym mieście. Rzadko się widujemy.
- Może spróbujesz odnowić z nią kontakt? Spotykać się częściej, rozmawiać…
- Proszę pana – Kuba westchnął i odchylił się w tył, patrząc przez chwilę w sufit – gdybym chciał mieć dziewczynę, to na pewno nie brałbym jej pod uwagę. To jest tylko moja przyjaciółka, nikt więcej. Nie mogę myśleć o niej w taki sposób. Gdybym chciał mieć dziewczynę, to bym się za nią rozglądał. Gdybym chciał mieć dziewczynę, nie byłbym gejem. Nie chcę mieć dziewczyny. Nie chcę na siłę nic robić, nie chcę na siłę uszczęśliwiać ojca i nie chcę żyć wbrew sobie! To jest moje życie! – Kuba spojrzał na psychologa, przechylając głowę w bok. – To jest mój wybór, kim jestem. Nie mojego ojca.
Psycholog zapisał coś w notesie.
- Twojemu ojcu na tobie zależy.
- Ma pan rację.
- Spróbowałbyś…
- Jest pan psychologiem – Kuba niemal wycedził te słowa, zaciskając palce na oparciu kanapy. – Pana obowiązkiem jest rozmowa z pacjentami i pomaganie im. Pana obowiązkiem natomiast nie jest wmawianie mi, co jest naturalne, a co nie. Gdybym chciał słuchać takich kazań, poszedłbym do księdza. I być może dowiedziałbym się, że jestem zniewolony przez grzech czy coś w ten deseń. Nie będę żył tak, jak podoba się panu lub mojemu ojcu.
- Pańska matka również wolałaby, abyś znalazł dziewczynę. – Psycholog poprawił okulary i spojrzał na chłopaka sucho.
- Moja matka wolałaby, abym był szczęśliwy. Nie będę żył pod czyjeś dyktando. To jest moje życie.
- Twoje życie byłoby łatwiejsze, gdybyś miał dziewczynę.
- Moje życie nie byłoby łatwiejsze, gdybym się z nią później rozwiódł. – Na widok wyrazu twarzy psychologa Kuba spuścił wzrok i szybko dodał: – Przepraszam.
Psycholog zapisał kolejną uwagę i odchylił się na krześle.
- Rodzice ci o tym powiedzieli?
- Mama.
- Rozumiem. – Po chwili wstał z miejsca i zaczął spacerować po pokoju, zerkając co jakiś czas na Kubę. – Twojemu ojcu zależy na normalnej rodzinie. Chciałby mieć wnuka, a ty jesteś jego jedynym synem, który może mu go dać.
- Gdybym został księdzem, to ojciec również by mnie przysłał, żeby mi się dzięki panu odwidziało? Też nie mógłbym dać mu wnuka. Teoretycznie i etycznie.
- To pytanie jest… Ech, cóż, zapewne nie. To, że zostałbyś księdzem, oznaczałoby, że ofiarowałeś swoje życie Bogu, że z nim zawarłeś sakrament, a to jest normalne.
- Czyli moja orientacja nie jest normalna?
Psycholog zatrzymał się na chwilę i potarł skronie.
- Tego nie powiedziałem.
- Więc nie ma o czym rozmawiać. – Kuba powoli podniósł się z kanapy.
- Uparłeś się.
Ich spojrzenia skrzyżowały się na parę chwil, zimne, szare oczy Kuby oraz piwne, znużone oczy psychologa. W tym momencie mężczyzna nie tyle był lekarzem, co znajomym jego rodziców. I to chyba najbardziej powodowało rozdrażnienie Kuby. Zrobił łaskę ojcu, że zgodził się na wizytę u psychologa. Ale jeśli on nie zmieni swoich preferencji, ojciec zrobi wyrzuty temu mężczyźnie. Sytuacja była beznadziejna.
- Co pan pomyślał, gdy się rozwodził ze swoją żoną? – zapytał, chowając dłonie w kieszeniach spodni. Mężczyzna zrobił oburzoną minę, ale zdecydował się odpowiedzieć.
- Że tak miało być. Że może tak będzie lepiej.
- Właśnie. Proszę to przekazać mojemu ojcu, jeśli będzie się… rzucał. – Kuba westchnął, kręcąc głową. – Nie mam chłopaka, nie jestem zakochany. Być może nigdy nie znajdę sobie chłopaka. Być może będę starym kawalerem oddającym się karierze. Być może mój ojciec robi z igły widły. Tak ma być. Jestem gejem i wolę nie mieć dziewczyny na siłę. Skoro mogę decydować o swoim życiu uczuciowym i skoro nikt mnie z nikim nie zaręczył, to będę decydować o wszystkim sam. Jestem dorosły. Mam dwadzieścia jeden lat, jestem na studiach i planuję swoją przyszłość. Na razie nic złego się nie dzieje, na razie spokojnie sobie żyję, bez miłości, bez problemów. Więc chyba jest dobrze, prawda?
Psycholog przygryzł dolną wargę.
- Twój ojciec mnie zabije.
Kuba podszedł do drzwi, chwycił klamkę i rzucił przez ramię:
- W takim razie to nie mi przyda się kolejna wizyta u psychologa.
I wyszedł.
Tak jak ich zostawił, tak ich zastał. Pani Katarzyna była cała spięta, pan Edward dziwnie zadowolony. Wyglądał na człowieka, który jest pewien, że ma nad wszystkim kontrolę. Jednak gdy uniósł wzrok na syna, natychmiast spoważniał.
- I co?
- Po jednej wizycie nie ma co liczyć na efekty – powiedział psycholog, wchodząc do salonu zaraz za Kubą.
- Oczywiście, oczywiście, kiedy następna? – Uśmiech znowu pojawił się na twarzy pana Edwarda, gdy podniósł się z kanapy i podszedł do nich.
- Nie będzie następnej – powiedział Kuba, robiąc krok w stronę ojca.
- O, no to super! Już ci się w głowie poukładało? Widzisz, Kasia, mówiłem, że wszystko da się wyleczyć, że sobie to ubzdurał! Pewnie przypomniało mu się, że ma dziewczynę, za którą szaleje, więc jak się okazało, miałem rację! Dobrze, żeśmy tu przyszli!
Psycholog spojrzał nerwowo na Kubę. Kuba zamienił spojrzenia z matką.
- W takim razie dziękujemy bardzo – rzuciła szybko kobieta, podnosząc się z fotela i zakładając torebkę na ramię. – Edward, zapłać panu i wracamy do domu.
Kuba uśmiechnął się sztucznie i wyciągnął dłoń do psychologa.
- Dziękuję bardzo. Niesamowicie mi pan pomógł. Teraz wiem, kim jestem i czego pragnę w życiu. – Sztuczny uśmiech nie znikał z jego warg. Psycholog potrząsnął dłonią chłopaka i również odwzajemnił ten uśmiech.
- Przyjemność po mojej stronie.
Ojciec był teraz wniebowzięty. Zapłacił odpowiednią sumę i poklepał syna po plecach w drodze do samochodu.
Kuba miał wrażenie, że choć psycholog będzie mieć spokój na jakiś czas, to właśnie wbija  ojcu nóż w plecy. Powoli, być może na razie niezauważalnie, ale jednak bardzo celnie. Pani Katarzyna zdawała sobie ze wszystkiego sprawę. Rozegrała to tak, aby mieli spokój. Aby wszystko utrzymywało się w beznadziejnie przyjaznej atmosferze.
Gdy wrócili do domu, Kuba zamknął się w pokoju, włożył słuchawki i rzucił się na łóżko. Nim wybrał odpowiedni utwór, usłyszał pukanie do drzwi. Tylko jego mama najpierw pukała. Rzucił krótkie „wejdź” i zdjął słuchawki z uszu.  
- Kuba – kobieta siadła na skraju łóżka i spojrzała na syna – co się stało u psychologa?
- A co się miało stać? – Kuba westchnął, podnosząc się do siadu. Odłożył MP3 na bok i przeczesał włosy palcami. – Nie byłem u psychologa, tylko u znajomego ojca. Krótko mówiąc, nie rozmawiał ze mną jak psycholog, ale jak facet, który nie chce zawieść kumpla ze szkoły.
- Próbował cię przekonać do dziewczyn?
- Tak, dokładnie.
Pani Katarzyna utkwiła spojrzenie w ścianie naprzeciwko.
- Mamo, wiem, że wolałabyś, żebym miał dziewczynę. - W głosie syna nie było żadnego oskarżenia, żadnych pretensji. To było normalne stwierdzenie, potwierdzenie faktu.
- Kubuś… - Mama rzadko się tak zwracała do swojego dorosłego syna, ale jemu to nie przeszkadzało. – Masz rację. Wolałabym. Ale nie obchodzi mnie, kogo wybierzesz. Czy zapoznasz mnie ze swoim chłopakiem czy ze swoją dziewczyną, nadal będę cię kochać. Nadal będziesz moim synem. Liczy się dla mnie twoje szczęście. Nie chcę, żebyś się męczył, żebyś był uległy, tylko żebyś miał siłę decydować o swoim życiu. – Czule pogłaskała syna po włosach. Nie odtrącił jej ręki. – Twój ojciec nie potrafi tego zrozumieć, dlatego proszę cię, żebyś nie nadstawiał niepotrzebnie karku. Tyle lat to przed nim ukrywałeś, że jeszcze trochę możesz poudawać.
- Mamo, ale to będzie chamskie…
- Ale tak będzie lepiej. – Pani Katarzyna chwyciła jego dłoń i delikatnie ścisnęła, posyłając w jego stronę łagodny uśmiech. – Musimy na razie wybrać coś, co podobno nie istnieje, albo co istnieć nie powinno. Musimy wybrać „mniejsze zło”, przynajmniej na jakiś czas. Okłamywanie nie jest dobrym rozwiązaniem, ale nie zniosę krzywych spojrzeń ani przekleństw pod nosem. Nie chcę żyć w takim domu. Więc jeszcze trochę musisz wytrzymać ze swoją dumą.
- Jak długo? Dopóki się nie wyprowadzę?
- Nie wiem. Może. Może krócej. Może dłużej. Nie jestem w stanie ci powiedzieć. Ale niech najpierw… niech on najpierw ochłonie.
- Wątpię, żeby kłamstwo go uspokoiło. – Kuba również ścisnął dłoń mamy i spojrzał w bok. – Zagrałem w twoją grę tylko po to, żeby ten jego znajomy nie miał jeszcze więcej problemów na głowie.
- Wiem. Doskonale o tym wiem.
Zapadła cisza. Za oknem zaczął padać deszcz.
- Wyśpij się. Zobaczymy, jak jutro ojciec będzie się zachowywał. I wtedy będziemy się martwić. – Pani Katarzyna pocałowała go w czoło i wyszła z pokoju. Kuba opadł na poduszki, oparł nogi o ścianę i z powrotem założył słuchawki. Ciężka, smutna muzyka wypełniła jego myśli.

Minęły dwa deszczowe dni. Potem kolejny, strasznie zimny i wietrzny. Czwartego dnia Kuba miał wrażenie, że zaczynają go boleć wargi od sztucznego uśmiechu do ojca. Zaczął też żałować, że nie studiuje w innym mieście i że nie mieszka w akademiku, tylko nadal u rodziców. Piątego dnia, gdy było wyjątkowo ciepło, po obiedzie wyszedł z domu. Pożegnało go wesołe pytanie ze strony ojca, czy idzie się spotkać ze swoją dziewczyną. Omal nie nadepnął starego jak świat kota ślepego na jedno oko. Rzucił ze śmiechem, że być może jakąś znajdzie, idąc do parku. Ojciec również się roześmiał. I Kuba nie wiedział, czy tylko on się sztucznie zachowuje, czy pan Edward też.
Założył buty, płaszcz i wyszedł na dwór. Miał trochę żalu do matki, że zaczęła prowadzić grę we „wszystko jest u nas w porządku”. Ale dni mijały, a on miał coraz mniej odwagi przyznać się ojcu, że nadal jest gejem. Tym bardziej, że było mu trochę szkoda tego psychologa. Gdyby ojciec, mówiąc kolokwialnie, wyjechał do niego z mordą, to nie tylko była żona dręczyłaby jego sumienie. A pan Edward nie potrafił pogodzić się z porażką. Zawsze musiał mieć rację, musiał wiedzieć wszystko najlepiej, wszystko musiało być po jego myśli. Po jego pieprzonej, egoistycznej myśli.
Kuba powoli wypuścił powietrze z płuc. Nie powinien wyzywać na ojca. Nie poszedł dzisiaj na zajęcia, bo nie potrafiłby się na nich skoncentrować. Jego myśli przepełniały krzywe spojrzenia ojca, sztuczne uśmiechy, fałszywe komentarze na temat jego dziewczyny – lub jej braku – i ciągły niepokój, że nie będzie szczęśliwego zakończenia.
Ponownie wziął głęboki oddech, przechodząc do spokojnego truchtu. Jego mama była specyficzną kobietą. Z jednej strony stała za synem murem. Z drugiej panicznie bała się jego ojca. Nie, nie jego, poprawił się szybko, nieznacznie przyspieszając. Ona znowu bała się samotności. Nie chciała przeżywać tego, co sześć lat temu. Tych kłótni, krzyków, wyzwisk i wzajemnych oskarżeń. Tej ciszy w domu, gdy Kuba był w szkole, a ona szykowała się na nocną zmianę. Była zbyt krucha i fizycznie, i psychicznie, aby znowu przez to przechodzić. I to przez własnego syna. Ale Kuba był również pewien, że dla niego mama zrezygnowałaby ze swojego szczęścia.
Biegł ścieżką w parku, gdy nagle poczuł się niedobrze. Raptownie się zatrzymał i oparł plecami o pobliskie drzewo. Rozmyślanie o obecnej sytuacji przyprawiało go o ból głowy. Mama chciała przypodobać się ojcu, chciała też, żeby i Kuba się jemu przypodobał, więc chłopak robił dobrą minę do złej gry specjalnie dla matki, natomiast ojciec chciał mieć nad wszystkim kontrolę. Nawet nad sercem własnego syna.
- Żałosne… - wyszeptał do siebie, pochylając się nieco i zamykając oczy. Dłonie oparł o kolana, rozluźnił mięśnie i skoncentrował się na równym oddychaniu. Zgrzał się nieco, a wcale nie był odpowiednio ubrany.
- Przepraszam, wszystko w porządku…?
Kuba uniósł wzrok na nieznajomego, który stanął w bezpiecznej odległości od niego. Ubrany był na sportowo, ciemne rude włosy zgarnięte miał z czoła czarną opaską, a śliczne, brązowe oczy skierowane były  prosto na niego.
Ten chłopak…
Kuba momentalnie się wyprostował, starając się nie robić zbyt zdziwionej miny. Znał go. Widział go gdzieś. Nie mógł sobie przypomnieć gdzie, ale takich oczu, takiej twarzy się nie zapomina. Rudy uniósł brew w górę, uśmiechając się niepewnie.
- Tak, oczywiście, pewnie – odparł szybko Kuba, poprawiając płaszcz i przeczesując dłonią blond włosy. – Dlaczego pytasz?
- Wygląda pan… źle.
- Źle…?
- Jest pan strasznie blady.
- Przestań mówić do mnie per pan – powiedział Kuba, nadal opierając się o drzewo. Nierówna kora wbijała mu się w plecy, co czuł nawet przez ciężki materiał płaszcza. – Nie jestem w końcu taki stary. - Poprawił kołnierz i schował dłonie do kieszeni.
- Więc jak mam się do ciebie zwracać?
- Kuba.
Rudowłosy pokiwał głową, uważnie mu się przyglądając.
- Na pewno wszystko w porządku?
- Pewnie. Nie martw się o mnie. Biegłem trochę i się zmęczyłem, to wszystko.
- To nie jest strój do biegania.
- Przecież wiem. - Kuba odsunął się od drzewa i uśmiechnął przyjaźnie. – Dzięki za troskę. Pójdę już. – Postąpił parę kroków. Nagle pociemniało mu przed oczami. Zachwiał się, na chybił trafił wyciągając dłoń obok siebie, aby się o coś podeprzeć. Gdy tylko poczuł pod palcami miękki materiał, zacisnął na nim palce. Jego prawe ramię zderzyło się z czymś twardym, a kolana bezwładnie ugięły się pod nim. Przez chwilę nie słyszał nic, nie czuł nic i nic nie widział. Jednak zaraz potem odzyskał świadomość. Rudowłosy chłopak złapał go w samą porę, chroniąc przed upadkiem. Uniósł głowę i napotkał jego przestraszone, brązowe oczy.
- Kuba…?!
- Przepraszam… Już… już jest dobrze…
Próbował stanąć o własnych siłach, wyrwać się z solidnego uścisku chłopaka, ale tamten nie pozwolił mu na to.
- Dasz radę przejść do tej ławki? – spytał chłopak, wskazując skinieniem głowy wspomniany przedmiot. Kuba kiwnął głową, stając na nogach, lecz nadal zaciskając palce na koszuli chłopaka. Rudowłosy podprowadził go do ławki i gdy tylko Kuba usiadł, spojrzał na niego krytycznie. – Może zadzwonię na pogotowie?
- Nie trzeba.
- Nie jesteś może diabetykiem?
- Nie, skąd.
- Nie masz jakichś leków, które masz zażyć?
- Nie, nie mam! – Kuba, pochylony do przodu, westchnął ciężko. Grzywka zasłaniała mu oczy, wiatr postawił kołnierz jego płaszcza. – Jak masz na imię?
- Emil.
- Emil… - Kuba powtórzył to imię jak echo, unosząc głowę i patrząc prosto w jego oczy. – Nieźle się przestraszyłeś. Nie to, co pozostali przechodnie.
- Gdy zasłabłeś, nie było nikogo w pobliżu. Nikt nie zauważył. – Po chwili Emil dodał: – Zadzwonię na pogotowie.
- Nie, siądź na dupie i nigdzie nie dzwoń! Pogotowie mi nie pomoże, to wina stresu i sytuacji rodzinnej, nic zdrowotnego.
- Skoro przez takie sprawy zasłabłeś, to już się tyczy twojego zdrowia. – Emil siadł obok niego, nie spuszczając go z oczu. – I jeszcze do tego biegłeś w płaszczu. Pomyślałbyś trochę.
- Nie jestem w stanie.
- Pieprzysz.
Kuba spojrzał na Emila spode łba. Po chwili jednak na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Ty też biegałeś. Uprawiasz jakiś sport?  - spytał, siadając prosto i zamykając oczy. Oddychał pełną piersią, starając się nie zwracać uwagę na bolesne bicie serca i, mijające na szczęście, drżenie całego ciała.
- Gram w piłkę nożną, jestem w szkolnej drużynie.
Kuba natychmiast otworzył oczy i mu się przyjrzał.
- Do której klasy chodzisz?
- Do maturalnej.
- I jeszcze masz czas na piłkę nożną? – Kuba uśmiechnął się nieco złośliwie, widząc, jak Emil nabiera rumieńców. Jedno ramię przełożył za oparcie ławki, powoli się uspokajając. Nadal czuł się niedobrze, ale nie powinien już stracić przytomności.
- Póki mam, to korzystam. Poza tym, chciałbym zostać rehabilitantem, dlatego będę musiał zdawać test sprawnościowy. – Emil westchnął, poprawiając opaskę na czole. – Ostatnio znowu przegraliśmy przeciw innej szkole. Chciałbym być lepszy, choćby dla czystej satysfakcji. I chciałbym w następnym meczu skopać innym tyłki.
- W tej grze masz kopać piłkę, nie tyłki.
- To była przenośnia – mruknął Emil.
- Wiesz co – Kuba wycelował w niego palec, przechylając głowę w bok – powinieneś skoncentrować się na maturze. Co zdajesz?
- Biologię, chemię, polski…
- Jak sobie radzisz?
Emil znowu się zarumienił, odwracając wzrok.
- Z biologią nie mam problemów, umiem szybko się uczyć – stwierdził, po chwili dodając: – Ale chemii nie potrafię zrozumieć. Polski to nie problem, angielski też nie.
- Jakieś korki?
- Jasne. Jeśli tylko rodzice wygrają w totka.
Kuba zmarszczył brwi.
- Ciężka sytuacja finansowa?
- Poza mną moi rodzice mają jeszcze trójkę dzieci. Niedawno tata znalazł nową pracę, ale to tylko okres próbny na sześć miesięcy. Modlimy się, żeby ją dostał. Mama mało nie zarabia, ale przy obecnych wydatkach to i tak jest za mało dla takiej dużej rodziny. Przeciętnie korepetycje z chemii kosztują od czterdziestu do siedemdziesięciu złotych za godzinę. Żeby zrozumieć wszystko od podstaw, powinienem mieć je przynajmniej raz w tygodniu, co w przeliczeniu na… dajmy na to, pięć miesięcy po cztery tygodnie daje nam od ośmiuset do tysiąca czterystu złotych wydatków. Dodajmy do tego jeszcze wydatki bieżące, plus jakieś sprawy szkolne typu składka na radę rodziców, studniówka czy wycieczka klasowa rodzeństwa, nie daj Boże jakieś leki, długi… No. Dlatego korki nie wchodzą w grę.
Kubie zrobiło się szkoda chłopaka. Jego ojciec zarabiał całkiem sporo, poza tym był jedynakiem. Nawet podczas separacji ojciec przelewał im nieco pieniędzy, bo mama robiła w tym czasie jakieś dodatkowe szkolenia. Maturę zdał bez problemu, a teraz studiował na AWF w rodzinnym mieście. Akademia ta była bardzo dobrą uczelnią, do tego dojazd był niedrogi. Nie mieli długów – a przynajmniej on o żadnych nie wiedział – ani żadnych zaciągniętych kredytów. Niedługo miał sobie kupić auto, choć w obecnej sytuacji tata mu pewnie zbyt dużo nie doradzi…
- Zdawałem biologię i chemię na maturze – powiedział, patrząc na innych przechodniów. – Studiuję tutaj na AWF. Chemię zdałem na dziewięćdziesiąt cztery procent.
Emil uniósł brwi w górę, lekko rozchylając usta. Wziął głębszy oddech i cicho stwierdził:
- Jesteś geniuszem.
Kuba roześmiał się, kręcąc głową.
- Nie. Po prostu wolałem chemię od biologii. I trafiła mi się świetna nauczycielka.
Przez chwilę siedzieli obok siebie w ciszy, patrząc na ptaki lecące w stronę horyzontu i słuchając szumu niemal bezlistnych drzew. Wiatr, który nasilał się coraz bardziej, podrywał z ziemi opadłe złote liście i przenosił je dalej, pozwalając im wirować i błyszczeć w południowym słońcu. Wrzesień był piękną porą roku, gdy wszystko stawało się kolorowe i ciepłe, gdy ulewne deszcze jeszcze nie spadały z chmur. Gdy słońce powoli obniżało tor swojej wędrówki, gdy wiatr stawał się coraz chłodniejszy. Niedawno intensywnie padało, więc powietrze było jeszcze świeże i przyjemne. Ludzie wychodzili z domów i spacerowali po mieście i parku, aby nacieszyć się ostatnimi ciepłymi dniami tego roku. Potem gałęzie będą puste, pozbawione rozśpiewanych ptaków i kolorowych liści, ścieżki pokryją się lodem, ulice staną się zabłocone, a chodniki przed domami ośnieżone.
Obaj kochali jesień i oboje przez tę chwilę przypatrywali się jezioru widocznemu zza drzew, w którym igrało słońce.
- Mogę ci pomóc z chemią.
- Słucham? – Emil spojrzał ze zdziwieniem na blondyna. – Ale ja naprawdę nie mam czym zapłacić…
- Nie chcę twoich pieniędzy – prychnął Kuba, przewracając oczami. – Masz ciężką sytuację w domu, a ja mam wystarczającą ilość kasy w kieszeni. Poza tym nie poświęcam Bóg wie ile czasu na naukę na studiach, a na imprezy też nie chodzę. W akademiku nie mieszkam, mam czas. Chemia to mój konik. No i – cholernie mi się podobasz, dodał w myślach, lecz na głos powiedział: – muszę wyrwać się z domu. Nie mogę znieść panującej tam atmosfery. A, no i nie tylko ty grałeś w liceum w piłkę nożną. Jak chcesz, to mogę ci co nieco doradzić.
Emil zamrugał kilka razy, nie wierząc w to, co słyszy. W końcu zachichotał, spuszczając wzrok i drapiąc po karku.
- Tylko że próbowano mi już tą chemię wytłumaczyć, ale po prostu się nie da…
- A tam, nie da się! Wszystko się da, jeśli ci na czymś zależy.
- Dlaczego niby miałbyś mi pomagać? Znaczy, co chciałbyś potem w zamian, jeśli nie pieniądze?
Patrzyli sobie w oczy bardzo długo, dopóki Kuba nie uśmiechnął się szeroko. Emil mógłby przysiąc, że jego serce zamarło w oczekiwaniu na to, co padnie z jego ust.
- Zainteresowałeś się moim stanem zdrowia, podczas gdy inni ominęli mnie szerokim łukiem. Gdybym stracił przytomność, mógłbym sobie rozbić głowę o tą wyłożoną kamieniami ścieżkę. Więc chciałem się odwdzięczyć.
Emil uśmiechnął się, odwracając wzrok. Był strasznie zażenowany, bo to, co mu przyszło do głowy, nie miało nic wspólnego z prawdziwą przyczyną. Nie wiedział, czy ryzykować, czy nie, ale… co mu w sumie zależy? Jego serce zabiło niespokojnie.
- Na pewno za darmo? – upewnił się. Wolał ufać ludziom niż wszystkich wrzucać do worka z napisem „uwaga, gryzie!”
- Na pewno. Słowo honoru. Możemy się najpierw spotkać w bibliotece. Proponuję ten poniedziałek o osiemnastej. Pasuje?
- Pasuje. A, jeszcze jedno… jak się czujesz?
Kuba wstał z ławki i pomachał mu.
- Na tyle dobrze, żeby spokojnie wrócić do domu. Na razie.
Emil odmachał mu i odprowadził wzrokiem do końca ścieżki. Potem Kuba zniknął za drzewami przyozdobionymi w złote opadające liście.
"Dni zwyczajne" - opowiadanie, które zostało wysłane do antologii Opowiadań Kotori. Nie dostało się, ale że czuję jakiś sentyment do bohaterów i liczę na choćby jedno słowo wsparcia, to postanowiłam umieścić je tutaj. Liczy ono 28 stron w Wordzie, dlatego podzieliłam to na trzt części :meow: (deviantArt buntuje się i nie chce mi wstawić pozostałe 15 stron .-. ) Swoją drogą, poprosiłam, aby znalazło się również w Czytelni na głównej stronie wydawnictwa stare

Bardzo prosiłabym o wszelkie uwagi, słowa krytyki, wytknięcie błędów i to, o co proszę zawsze ^^;
Tradycyjnie - mam nadzieję, że się podoba :heart:

Część druga: fav.me/d79w9v5
Część trzecia: fav.me/d79wa5w

P.S. I wszystkie akapity szlag trafił ;-;

:icondonotuseplz::iconmyartplz:
© 2014 - 2024 Kalterijate
Comments4
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Innatan's avatar
Na błędy zaczęłam zwracać uwagę dopiero od połowy, ale co wyłapałam, to spisuję:
- "Nie powinien wyzywać na ojca." - wyzywać ojca albo przeklinać ojca albo przeklinać na ojca (choć i tak dwie pierwsze formy brzmią lepiej - przynajmniej dla mnie).
- "- Dasz radę przejść do tej ławki? – spytał chłopak, wskazując skinieniem głowy wspomniany przedmiot." - Hm, jak dla mnie to "przedmiot" powinnaś zamienić na "drewniane siedzisko", albo coś podobnego. Użycie słowa przedmiot w odniesieniu do ławki nie jest zbyt fortunne. W mojej subiektywnej opinii słowa "przedmiot" jako zamiennika najlepiej używać w opisie małych rzeczy, mieszczących się w dłoni. A już najlepiej w ogóle go unikać, jeśli nie staramy się opisać tajemniczego czy obcego przedmiotu, który zarówno nam, jak i czytelnikowi wymyka się poza sferę poznania ;)

I jeszcze mała nieścisłość fabularna:
"– Nieźle się przestraszyłeś. Nie to, co pozostali przechodnie.
- Gdy zasłabłeś, nie było nikogo w pobliżu. Nikt nie zauważył. – Po chwili Emil dodał: – Zadzwonię na pogotowie.
(...)
- Zainteresowałeś się moim stanem zdrowia, podczas gdy inni ominęli mnie szerokim łukiem. Gdybym stracił przytomność, mógłbym sobie rozbić głowę o tą wyłożoną kamieniami ścieżkę. Więc chciałem się odwdzięczyć."
Jako czytelniczka czuję się zdezorientowana. To w końcu byli inni przechodnie, czy nikogo wokół nie było?

Generalnie bardzo mi się podoba. Czyta się lekko, przyjemnie. Brakuje mi trochę opisów, jakiegoś nakreślonego tła, pomieszczeń, w których znajdują się bohaterowie, ale bez tego da się przeżyć (szczególnie, że zaznaczyłaś, iż pisałaś to z odgórnie narzuconym limitem). Lepiej poświęcić takie opisy na rzecz opisów przeżyć i myśli, których w takim typie opowiadania nie może zabraknąć ;)
Końcówka tej części była...cóż, słodka, inaczej nie mogę tego nazwać. Jak zazwyczaj nie przepadam za zbyt uroczymi motywami, tak u Ciebie wypadło to bardzo zgrabnie. Sprawiłaś, że zaczęłam kibicować bohaterom, co naprawdę jest wyczynem. A muszę przyznać, iż jestem wymagającym czytelnikiem.
Z pewnością wkrótce zabiorę się za 2 i 3 część.