literature

SNK- Leniwe poludnie (Marco x Jean)

Deviation Actions

Kalterijate's avatar
By
Published:
3K Views

Literature Text

  Biblioteka znajdująca się na ulicy Wyzwolenia była zwykłym, szarym pomieszczeniem, wypełnionym po brzegi stertami książek. Półki poustawiane były tak, że tworzyły labirynt pełen starych tomiszczy i nowych, świeżo wypakowanych z kartonów książek. Pod zachodnią ścianą stały kanapy i fotele, obok- stoły i krzesła. Na stoliku poukładane w stosiki leżały różne czasopisma i gazety, które opowiadały o sytuacji w kraju.
  Mimo południowego słońca wlewającego się do środka, miejsce to nie budziło ciepłych uczuć. Pachniało tu starością i samotnością, postępującym z czasem zapomnieniem. W tym smutnym miejscu przed regałem stał wysoki chłopak, delikatnie dotykając palcami grzbietów ksiąg w poszukiwaniu odpowiedniego tytułu. Był tutaj zupełnie sam, nie licząc bibliotekarki siedzącej za biurkiem i popijającej kawę. W zamyśleniu ściągnął brwi i poszedł w kolejną alejkę, dalej szukając tej samej książki. Jednak nigdzie jej nie było. Z westchnieniem podszedł do kobiety i zapytał o nią.
  - Nie, ostatni egzemplarz został wypożyczony godzinę temu - odpowiedziała, uważnie lustrując spojrzeniem piegowatego chłopaka.
  - Rozumiem, dziękuję. - Marco pokiwał głową i wyszedł na zatłoczoną ulicę. Gdy zamknął drzwi, dzwoneczki cichutko zadźwięczały. Zależało mu na tej książce. I to bardzo. Poprawił kraciastą koszulę i ruszył w stronę targowiska. Dzisiaj był jeden z tych dni, kiedy towaru było pod dostatkiem. Ludzie poustawiali się w długie kolejki, hamując ruch oraz krzycząc i popychając się wzajemnie. Marco wsadził rękę do kieszeni, dotykając portfela i przeliczając w myślach pieniądze. Z niewielkim uśmiechem ruszył inną ścieżką, mijając stoiska z ubraniami. Kolory, radość, beztroska... Jak bardzo mu tego brakowało.
  - Hej, Marco!
  Chłopak odwrócił się zaskoczony, rozglądając wokół. Dopiero po chwili dostrzegł przyjaciela, który machał do niego, stojąc przy paskach do spodni. Marco natychmiast do niego podszedł kładąc mu dłoń na ramieniu.
  - Nie ciebie się tu spodziewałem, Jean!
  Blondyn prychnął, przyglądając się klamrze od paska. W końcu jednak odłożył go na półkę i wyszedł na ulicę.  
  - A  kogo innego? - spytał, poprawiając torbę na ramieniu.
  - Nie wiem, kogoś... bardziej towarzyskiego? Znaczy, nie chodzi mi o to, że w ogóle nie masz znajomych, nie? Tylko że ciebie raczej nie ciągnie do ludzi, znaczy...!
  - Dobra, dobra, nie tłumacz się. - Jean pokręcił głową, wskazując budynek przy rynku. Weszli do środka i skierowali się w stronę piekarni. - A ty? Czego tu szukasz?
  - Byłem w bibliotece, ale nie mogłem znaleźć ksią...
  Wtedy ktoś pociągnął Marco za nogawkę spodni. Chłopak natychmiast się obejrzał, spoglądając na malutką, rudą dziewczynkę ubraną w żółtą sukienkę. Dziewczynka uśmiechała się od ucha do ucha, wskazując go palcem.
   - Mamo, mamo, patrz! On jest w armii!
   - Nie pokazuje się palcem, Dorothy!
   Kobieta natychmiast wzięła córkę za rączkę i odsunęła się nieco, przepraszając za nią.
   - Nic się nie stało! - zapewnił Marco, zaraz potem rozglądając się za Jeanem. Znalazł go przed ladą z różnymi słodkimi wypiekami. Stanął obok niego, przyglądając się najróżniejszym pączkom, bezom i ciastom. Jedno było kremowe z truskawkami, inne orzechowe z migdałami, były również babeczki z lukrem i owocami. Jean westchnął żałośnie, odwracając się na pięcie.
   - I tak jestem spłukany, chodźmy gdzieś indziej...
   Marco spojrzał za odchodzącym przyjacielem, potem z powrotem przeniósł wzrok na babeczki. Jean zatrzymał się nieco dalej, czekając na przyjaciela. Splótł ramiona na piersi, patrząc na niego z brwią wzniesioną ku górze. Już chciał się odwrócić i iść dalej, gdy Marco odszedł od lady z dwoma pączkami w siatce.
   - Chodź, idziemy jeść! - zawołał radośnie Marco, mijając go. Jean zamrugał kilkakrotnie.
   - Nie musiałeś ich kupować! - powiedział, gdy tylko dogonił chłopaka. Marco uśmiechnął się, zerkając na Jeana kątem oka.
   - Nikt nie powiedział, że kupiłem je dla ciebie.
   - Kurwa... - Jean westchnął, przeczesując włosy palcami. - Gdzie idziemy?
   - Zjeść pączki w ciszy i spokoju!

      Niecałą godzinę później byli już na polach. Szli wydeptaną ścieżką między wysokimi trawami i kolorowymi kwiatami w stronę rzeki. Przy rzece rosła ogromna wierzba, której gałęzie sięgały tafli wody. Marco nagle zeskoczył ze ścieżki i wbiegł między trawę, na skróty do miejsca docelowego. Jean stanął zdezorientowany. Stanął na palcach i zaczął się rozglądać za przyjacielem, którego stracił z oczu.
   - Cholera, zachciało mu się bawić... - wymamrotał pod nosem, wzdychając. - Marco? Marco?!
   Po chwili z zarośli wyskoczył piegowaty chłopak, krzycząc radośnie:
   - POLO!
   I znowu zniknął w trawie. Mina Jeana mówiła sama za siebie. W końcu jednak uśmiechnął się pod nosem i ruszył dalej ścieżką.
   - MARCO?!
   - POLO!
   Chłopak znowu zamajaczył na chwilę ponad roślinnością, nieco dalej niż poprzednio.
   - MARCO?!
   - POLO!
   W końcu Jean zszedł ze ścieżki i skierował się w stronę drzewa.Trawa była tutaj zdecydowanie krótsza. Przeważały tutaj stokrotki i koniczyny. Woda cichutko szumiała, słońce zaczynało grzać coraz bardziej, choć południe już minęło. Blondyn spojrzał na bezchmurne niebo i siadł pod drzewem. Chwilę potem dołączył do niego Marco, wyciągając z włosów zabłąkany kłos zboża. Z uśmiechem siadł obok niego, kładąc woreczek z pączkami na udach.
   - Uwielbiam to miejsce! Nie dość, że niedaleko jest strumyk, to jeszcze w upalne dni można się schronić w cieniu! - Marco oparł się plecami o pień drzewa, otwierając woreczek. Podał jednego pączka Jeanowi, następnie wgryzając się w swojego. - Mmm, z budyniem!
   Jean uśmiechnął się, kładąc się na ziemi. Lewą dłoń podłożył pod głowę, mrużąc oczy.
   - Ty, czyje to są pola, tak właściwie? - spytał, nim ugryzł swojego pączka.
   - Wiem, jak ten farmer wygląda, ale jak się nazywa...? Nie mam pojęcia. - odparł Marco między jednym kęsem a drugim.
   - Podobno nie lubi, jak się tutaj przychodzi.
   - Difis mu fie?
   Jean spojrzał na przyjaciela, wznosząc jedną brew w górę. Marco natychmiast przełknął i się poprawił:
   - Dziwisz mu się?
   - W sumie nie.
   Przez chwilę jedli w ciszy pączki, nasłuchując śpiewu ptaków ponad ich głowami. Wietrzyk, który wcześniej dawał o sobie znać od czasu do czasu, zamarł zupełnie. Marco zerknął na Jeana, który teraz leżał z obiema dłońmi za głową i zamkniętymi oczami. Nogi miał skrzyżowane w  kostkach. Biała koszula była już nieco pognieciona, gdzie dwa pierwsze guziki były rozpięte, odsłaniając obojczyk. Wyglądał bardzo spokojnie i delikatnie. Przez chwilę miał ochotę wpleść palce w jego włosy, nachylić się i... potrząsnął głową i spojrzał w bok, na pola. Byli przyjaciółmi. Czy to nie powinno mu wystarczyć?
  Nie, nie wystarczało.
  Na początku uważał, że się nie dogadają, ale niedługo potem Jean pokazał swoją lepszą stronę. Swój potencjał. Wtedy Marco zrozumiał, że może jednak warto spróbować nawiązać z nim kontakt. I jak się okazało, dogadywali się. Potrafili się razem śmiać, skrytykować wzajemnie, powiedzieć prawdę bez mrugnięcia okiem. Cudwonie było spędzić wolny czas z przyjacielem. Ale... spojrzał z powrotem na blondyna, odruchowo przykładając dłoń do lewej piersi. Jean tego raczej nie dostrzegał. On był egoistą, nie lubił przejmować się innymi. Marco westchnął bezradnie, zamykając oczy.
  I wtedy Jean odchylił głowę nieco w tył, patrząc na przyjaciela.
  - Właśnie, w końcu mi nie powiedziałeś, co robiłeś na mieście - stwierdził, podnosząc się na łokciach. Marco natychmiast na niego spojrzał i pokiwał głową.
  - Racja! Byłem w bibliotece. Szukałem pewnej książki, ale ktoś godzinę wcześniej wypożyczył ostatni egzemplarz...
  - To masz na myśli? - Jean sięgnął do torby i wyjął tom oprawiony w skórę. Podał chłopakowi, przyglądając się, jak smutek ustępuje zaskoczeniu, a zaskoczenie- radości.
  - Tak! Dokładnie! - Marco natychmiast przewertował książkę, uśmiechając się od ucha do ucha. - Będę mógł później ją przeczytać?
  - Po to są książki, nie? - Jean z powrotem położył się na ziemi, uśmiechając do siebie. Bardzo lubił jego uśmiech, jego spojrzenie... jego.
  - Dziękuję... - niemal szepnął Marco, przełykając ślinę. Położył książkę obok siebie, klękając obok Jeana. Blondyn spojrzał na niego, unosząc brwi w górę.
  - Huh?
  - Dziękuję - powtórzył już głośniej piegowaty chłopak, kładąc dłoń na policzku Jeana. Uśmiechnął się, gdy ten się zarumienił. Nachylił się, czekając chwilę, jednak nie było żadnego sprzeciwu. W końcu delikatnie musnął wargami jego usta, bezgłośnie, delikatnie, słodko.
  - Lukier.
  - Hm? - Marco przechylił głowę, przyglądając się, jak Jean oblizuje usta.
  - Smakujesz lukrem. - powiedział blondyn, a następnie westchnął, wplatając palce w ciemne włosy chłopaka i przyciągając jego twarz do siebie. Całowali się spokojnie, leniwie, pod wielką, szumiącą wierzbą i przy akompaniamencie ptasiego śpiewu. Jednak po chwili gwałtownie się od siebie odsunęli, nasłuchując.
  Szczekanie i przekleństwa.
  - Farmer? - mruknął Jean, wkładając książkę do torby.
  - Szybko! - Marco skoczył na równe nogi i złapał Jeana za nadgarstek.
  - H-hej! - Jean ledwo złapał równowagę. Chwycili się za dłonie i pobiegli przez pola, na skróty do właściwej dróżki. Za nimi biegł farmer z psem, który szczekał niemiłosiernie, jakby go coś w d...  Jakby go coś po prostu ugryzło.
  - Wracajcie tu! Cholerne geje! Ja was nauczę porządku! WRACAĆ TU!
  Jean miał ochotę mu odpyskować, czując, jak płoną mu policzki, ale gdy usłyszał śmiech Marco, natychmiast się rozluźnił. Zrównał krok ze swoim chłopakiem i krzyknął do oddalającego się  farmera:
  - PIEPRZ SIĘ!  

 
Za dużo słodkości...
Przepraszam... przepraszam za to... Szczególnie za "Marco?-Polo!". Przyjaciółka nie pozwala mi zabijać, więc... XD"

Pisało mi się to z przyjemnością i mam nadzieję, że ten klimacik, który towarzyszył mi podczas pisania, towarzyszył Wam podczas czytania. Miało być lekko i przyjemnie, ciepło i sentymentalnie. Udało się...?

Planuję przetłumaczyć to na angielski... trzymajcie kciuki! :dummy:

Jean Kirschstein & Marco Bott (c) Hajime Isayama

English version: fav.me/d6ma1f5

Inne fanfiki z Snk:
ErenxLevi: fav.me/d6fq6sr
© 2013 - 2024 Kalterijate
Comments112
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Rainsig's avatar
MARCO POLO, MARCO POLO. Zawsze rozbraja x3
Poza literówką w 'Cudwonie' nie widziałam innych błędów. Proste, łatwe i przyjemne, super ;u;